Jestem w Korei w momencie dużego wzrostu napięcia międzynarodowego w związku z zapowiedziami komunistycznego rządu w Phenianie kolejnej próby broni dalekiego zasięgu. Słowo wyjaśnienia: gdy mówi się czy pisze: „Korea” – wiadomo, ze chodzi o tę Południową. Tę, która, choć jest w Azji, stanowi część Zachodu, w której stacjonują i będą przez bliżej nieokreślony czas stacjonować wojska amerykańskie. Tę, w której przed ponad 60 laty międzynarodowa koalicja pod przywództwem USA, ale z mandatem ONZ odparła agresję komunistów z Północy wspieranych przez komunistyczne Chiny i Związek Sowiecki.
Seul i gra mocarstw
Dziś Korea jest ważną piłką w grze mocarstw. Prezydentowi Donaldowi Trumpowi posłużyła jako pretekst, aby ostrzec Pekin: „nie ma Obamy, dość ekspansji”. Dla Chińskiej Republiki Ludowej jest użyteczną kozą z żydowskiego szmoncesu, którą trzeba wprowadzić do mieszkania, aby potem ją wyprowadzić w poczuciu powszechnej międzynarodowej ulgi i wdzięczności dla ChRL, że jako jedyna potrafi okiełznać ortodoksów komunizmu z KRL-D. Dla Rosji, która jako „czerwona Rosja” wspierała agresję na Seul w latach 1950. sprzętem wojskowym, jest z kolei wygodnym pretekstem do kreowania kolejnego problemu dla USA, ale też do domagania się od Korei Południowej swojej ceny za mniej lub bardziej pozorowaną „neutralność” w permanentnym sporze na Półwyspie Koreańskim.
Jestem tu drugi raz, ale pierwszy byłem aż 15 lat temu. Korea się zmieniła ‒ ale też w jakimś sensie wcale się nie zmieniła. Dalej jest monoetnicznym społeczeństwem, pielęgnującym swoje, historycznie uzasadnione, urazy wobec Japończyków-okupantów, cieplej traktującym Chińczyków ‒ też okupantów, ale zdecydowanie mniej okrutnych (skądinąd Korea w czasach świetności też okupowała część Chin – Mandżurię…). Narodem ateistów ‒ niemal co drugi Koreańczyk nie wierzy w (żadnego) Boga, za to ze sporym udziałem… szamanów, praktykujących odwieczne, pogańskie obrzędy. Jednak najbardziej ofensywną religią jest chrześcijaństwo – niemal co trzeci obywatel to wyznawca Chrystusa (katolicy stanowią 10% mieszkańców kraju). Koreańczycy są społeczeństwem bardzo innowacyjnym, swoistą potęga gospodarczą – czwartą w Azji, choć mało kto zdaje sobie sprawę, że przed inwazją komunistyczną na po początku lat 1950. to komunistyczna Korea, mając bogactwa naturalne i bardziej rozwinięty przemysł wyraźnie… górowała nad zacofanym Południem. Ale potem stało się coś, co było najkrótszą metafora „komuny”‒ ruina gospodarcza KRL-D, nędza obywateli, cenzura i obozy pracy przy rozkwicie ekonomicznym i cywilizacyjnym „Korei Południowej. Przestrzegałbym jednak przed nasuwającym się łatwym skojarzeniem: oto fatalny komunizm versus cudowny kapitalizm. Komunizm a la KRL-D to obraz nędzy i rozpaczy w rzeczy samej, ale rozkwit „Południa” to nie żaden „kapitalistyczny cud” z książek Miltona Friedmana, ale kolosalne amerykańskie pieniądze, przekraczające to, co dostała Europa (niecała, niestety) w ramach „Planu Marschalla”. To była geneza tego wielkiego skoku koreańskiego tygrysa.
W cieniu impeachmentu
Jednego dnia obserwuję w Seulu manifestacje obrońców zwierząt, następnego na głównym placu stolicy, tuż koło mojego hotelu, odbywa się demonstracja antyrządowa. Opozycyjna prawica sprytnie zawłaszczyła sobie flagę Korei jako swój symbol. Powiewają zatem sztandary, których tło stanowi biały prostokąt, a na nim znajduje się czerwono-niebieski symbol taijitu, wokół niego zaś cztery czarne tzw. trygramy (symbolika zaczerpnięta z filozofii chińskiej). Konserwatyści liżą rany po odsunięciu od władzy pierwszej w historii kraju kobiety-prezydenta: Park Geun-hye. Być może impeachment był zbyt pospieszny, choć jednogłośnie przegłosowany przez Trybunał Konstytucyjny. Oddalono absurdalne zarzuty współodpowiedzialności za zatonięcie koreańskiego promu. Ale główne pozostały: dopuszczenie najbliższej przyjaciółki do tajemnic państwowych i oddanie jej wielkich, choć całkowicie nieformalnych wpływów oraz utworzenie fundacji, której zyski miały zasilać prywatne kieszenie. Zarzuty poważne i pierwszy w historii Korei „impeachment” stał się faktem. Była pani prezydent, która zresztą na pewien czas trafiła do więzienia, a dziś przychodzi na demonstracje opozycji to postać tragiczna. Gdy była nastolatką najpierw w zamachu zginęła jej matka ‒ na oczach przemawiającego na wiecu politycznym męża. Ojciec przyszłej prezydent, niejedyny w tym kraju generał, który z armii poszedł do polityki najpierw dokończył mowę, a potem dopiero usunięto zwłoki jego żony. Córka przejęła rolę „First Lady”. Na krótko. Po kilku latach w kolejnym zamachu zabito jej ojca. Zaopiekował się nią koreański pastor, którego córka stała się jej najbliższą powiernicą ‒ ale z czasem przyczyną upadku Geun-hye. Prezydent kontynuowała tradycję rodzinną i poszła do polityki. Wygrała wybory prezydenckie ‒ tutaj można być Głową Państwa tylko jedną, 5-letnią (jak u nas) kadencję ‒ a dziś robi politykę na ulicy. Rządzi teraz Partia Demokratyczna czyli lewica. Od opozycji różni ją, m.in. stosunek do komunistów z Północy. Nowy prezydent Moon Jae-in, dziecko rodziny ewakuowanej przez Amerykanów w czasie wojny z komunistyczną Północą, urodził się rok po podpisaniu traktatu pokojowego przez KRL-D a USA(Korea Południowa nie podpisała go dotąd ‒ co zresztą Phenian przedstawia jako przykład ubezwłasnowolnienia „reżymu w Seulu” od „reżymu w Waszyngtonie” i dowód, kto tak naprawdę podejmuje decyzje. Teoretycznie zatem nowy prezydent powinien być sceptyczny wobec komunistycznego sąsiada ‒ tymczasem w kampanii opowiadał się „za dialogiem” i krytykował „twardogłową” prawicę. Teraz rządzi, a KRL-D jak była wojownicza, tak nią pozostała, także w zakresie broni jądrowej. Cóż, naiwność wobec „komuny” to grzech występujący pod różnymi szerokościami geograficznymi…
W Muzeum Wojny
Dzień pracy Koreańczyka? To dopiero temat. Zaczyna się zwykle o dziewiątej, a dla pracowników niższej rangi w korporacjach typu Samsung o ósmej. W samo południe jest obowiązkowy, choćby się paliło, waliło ‒ obiad. Potem praca do 17. Potem kolacja ‒ i często jeszcze powrót do firmy. Tu firma zresztą, tak, jak w Japonii jest jak rodzina, stanowi specjalna wartość, dla której naturalną rzeczą jest się poświęcać.
Jadę do muzeum wojny koreańskiej. Położone jest, symbolicznie, dokładnie naprzeciwko resortu obrony narodowej. Jego częścią jest wielki budynek wynajmowany na wesela. A te są w Korei wyjątkowe, na kilkaset, a bywa, że i więcej osób. Zwyczajem jest przychodzenie na nie w tradycyjnych, narodowych strojach. Ale ludzi w takich właśnie koreańskich ubiorach widzi się też właśnie w muzeum wojny koreańskiej i w wielu innych. Skąd to się wzięło? To kapitalny pomysł dyrekcji muzeów, aby osoby w strojach narodowych (ludowych) wpuszczać za darmo, bez biletu. Później są dla zagranicznych turystów i samych Koreańczyków żywą demonstracją przywiązania społeczeństwa do własnej historii. Budzą patriotyzm i szacunek dla własnej przeszłości. Skądinąd owe stroje można wypożyczyć za cenę … niewiele mniejszą od ceny biletu do muzeum.
Pora deszczowa. Leje jak z cebra. Dwie godziny w Memorial War mija błyskawicznie. Dla mnie jako historyka to raj. Dla mnie jako Polaka ważne jest to, co dostrzegam przed wejściem do muzeum. W czarnym granicie setki, setki nazwisk poległych w „wojnie koreańskiej”. Tam, gdzie są Amerykanie masę swojsko brzmiących. Zatrzymuje się przy Jankowskich. Richard Jankowski, John Paul Jankowski itd., itd. A może warto, aby jakiś historyk z Polski przyjechał tu i ustalił losy tych naszych rodaków czy obywateli USA z polskimi korzeniami: co robili w Stanach, kiedy przyjechali do USA, czy już się urodzili za „Wielką Wodą”, w jakich polskich organizacjach działali. Polegli za wolność i nową ojczyznę, ale wielu z nich w sercach czuło się Polakami.
Sowiecka czy rosyjska pomoc?
Przy wejściu do muzeum co miesiąc wystawiany jest posag innego historycznego bohatera narodowego Korei. Trafiam na generała Ondala z … VI wieku po n.Ch. Potem przenoszę się w czasie do 25 czerwca 1950 roku i ataku komunistycznej Korei na Koreę reprezentującą „wolny świat”. Plansza ze Stalinem, Mao-Tse-Tungiem i przywódcą KRL-D Kim Il-Sungiem. W środku muzeum dowody na wsparcie Phenianu przez Moskwę, łącznie z sowieckim motocyklem z przyczepką. Na zewnątrz muzeum ciężki sprzęt sowiecki, ofiarowany przez Kreml do walki z kapitalistami, z domalowanymi w ostatnich dwóch dekadach flagami… współczesnej Rosji. Zabieg ahistoryczny, ale przynajmniej koreańska dziatwa odwiedzająca muzeum w ramach obowiązku szkolnego wie, że „złej” Korei pomagała „zła” Rosja. Cóż, każdy rzeźbi taką politykę historyczną, jaka mu pasuje. A swoją drogą Seul, starający się o, powiedzmy „balance of power” w Azji, a więc równoważenie także wpływów Chin obecnie bardzo dba o dobre relacje z Moskwą. Niezależnie od tego stojący w muzeum sowiecki czołg TU-34 jest jednym z symboli komunistycznej inwazji na Seul, tak, jak samoloty B-29 z kolei są świadectwem amerykańskiej, skutecznej pomocy.
Ta wojna obrosła w anegdoty. Jedna z nich mówi, że liczne oddziały tureckie, które przybyły tutaj w ramach rezolucji ONZ przez cały miesiąc omyłkowo walczyły po stronie komunistycznej, bo nie wzięły ze sobą tłumaczy… Mało kto wie o polskich wątkach. Podziemie niepodległościowe liczyło, że wygrana z Phenianem stanie się początkiem wojny światowej i przyniesie wolność nad Wisłą. Tak się jednak nie stało. Ale jeszcze mnie znany jest inny: o koreańskich dzieciach-sierotach w Polsce. Wbrew propagandzie nie były to dzieciaki wyłącznie z KRL-D, ale z całej Korei, także te wzięte przy odwrocie wojsk komunistycznych z Korei Południowej. W pierwszej bowiem fazie inwazji KRL-D zajęła bowiem niemal całe Południe!
Muzeum ma bardzo „militarny” charakter. Co krok imitacje sylwetek żołnierzy, czołgów, słychać wystrzały artylerii i świst pocisków. Plansze z informacji o żołnierzach – studentach i uczniach, którzy bronili ojczyzny. Było ich w sumie 300 tysięcy, z czego 50 tysięcy bezpośrednio brało udział w walce, reszta tworzyła wsparcie medyczne, kwatermistrzowskie. Poległo 7 tysięcy. Zdjęcia młodych i bardzo młodych ludzi.
Więcej niż „Plan Marshalla” dla Korei
Rozejm podpisano 23 lipca 1953 roku. Po czterech dniach komuniści wypuścili więźniów z Południa. Korea Południowa ‒ po wojnie z Phenianem jedno z trzech najbiedniejszych państw świata (sic!) ‒ zaczęła dzięki Wujowi Samowi ścigać azjatycki peleton. Po latach stanie się symbolem gospodarczego i technologicznego sukcesu. Nie byłoby tego, gdyby nie Waszyngton, który tak jak Adenauera narzucił Niemcom, tak emigranta z USA, z koreańskiej diaspory ‒ Synghmana Rhee zainstalował w Seulu.
Bilans strat wojennych był olbrzymi. Także w wymiarze demograficznym: w kraju było 100 tysięcy sierot i 400 tysięcy wdów. Źródła podają, że zginęło bądź zaginęło od 2-5 milionów Koreańczyków.
Seul wygrał, bo nie był sam. Zachód nie zostawił go na łasce losu – tak, jak po dwóch dekadach Amerykanie zrobili to z Wietnamem ‒ też zresztą Południowym. Pod flagą ONZ zmontowano wielką koalicję antykomunistyczną z aż pięciu kontynentów! ZSRS popełnił olbrzymi błąd nie przychodząc na posiedzenie stałej Rady Bezpieczeństwa ONZ ‒ jej decyzje muszą być jednogłośne, nieobecność Moskwy to uniemożliwiła. Przeciw interwencji zagłosowała Jugosławia Josipa Broz Tito. Po 66 latach w muzeum wojny koreańskiej oglądam szczególną ekspozycję: nazwy państw, które ratowały wtedy wolność Seulu, ich flagi, liczbę żołnierzy, ilość poległych i rannych. Statystyka nigdy nie odda tragedii rodzin i pojedynczych młodych ludzi, którzy jechali nieraz z drugiego końca świata, aby walczyć z komuną. Czytam straty USA: 130-160 tysięcy poległych i rannych. Starty pozostałych krajów pod sztandarem ONZ to 30 tysięcy, z czego Wielka Brytania: prawie 1100 poległych i niemal 2700 rannych, Kanada: 516 poległych i 1212 rannych, Australia z 332 zabitymi i 1216 rannymi, Francja z 269 ofiarami śmiertelnymi i ponad 1000 rannych, Duże straty relatywnie małych Filipin (które jako jedyne w Azji wystawiły wszystkie rodzaje wojsk): 112 zabitych, 229 rannych, jeszcze większe Tajlandii -130 zabitych i prawie 1140 zabitych. RPA miała w Korei „tylko” lotników -35 zginęło. Straty Grecji to 186 poległych i prawie 550 rannych. Spośród około 15 tysięcy żołnierzy z Turcji zginęło 724, blisko 2100 zostało ranionych. Drugi afrykański kraj: Etiopia straciła 122 żołnierzy i 536 rannych ‒ a więc więcej niż europejska potęga kolonialna ‒ Belgia z jej 106 zabitymi i liczbą rannych równo o 200 mniejsza niż Addis-Abeba. Jedyne państwo z Ameryki Łacińskiej ‒ Kolumbia straty liczyła na 213 zabitych i prawie 450 rannych, potem Nowa Zelandia: 43 zabitych, 79 rannych. Mały Luksemburg miał straty najmniejsze: 2 zabitych i 13 rannych. Były też kraje „neutralne”, które nie chciały angażować się zbrojnie, ale świadczyły pomoc medyczną: Indie, Włochy, Szwecja, Dania i Norwegia, która straciła 3 poległych.
Ale nie ta sucha, siłą rzeczy, lista robi największe wrażenie na przybywających tu żołnierzach rożnych narodowości. Najbardziej ekspresyjny jest zbiór nieśmiertelników ludzi poległych w mundurach różnych państw. Stworzono z niego coś na kształt płomienia-lampy, co jakiś czas podświetlanego. Tak, to jest mocne i to zapamiętam. Tych nieśmiertelników jest 1129 ‒ a więc dokładnie tyle, co dni wojny koreańskiej.
Z dużych fotosów uśmiecha się do mnie Marylin Monroe, która przyjechała śpiewać dla amerykańskich żołnierzy. O tym już mało kto pamięta. O jej romansie z prezydentem Kennedym ‒ wszyscy.
Czy oba państwa koreańskie staną się znów teatrem globalnej wojny?
*tekst ukazał się w “Gazecie Polskiej Codziennie” (17.07.2017)